W środowe popołudnie, 16 września zapaliło się składowisko odpadów przy ul. Radocha w Sosnowcu, tuż przy granicy z Mysłowicami. Kłęby czarnego, gęstego dymu spowiły niebo. Przez cały dzień i noc, ciszę rozdzierało wycie strażackich i policyjnych syren. W akcji wzięło udział kilkadziesiąt zastępów straży pożarnej, łącznie ze specjalistami od zagrożeń chemicznych. Zaangażowały się także służby wojewody śląskiego. Apelowano do mieszkańców, aby nie wychodzili z domów i szczelnie pozamykali okna.
29.09.2020 07:22
Ogień udało się opanować, ale do końca obawiano się wybuchów i skażenia na wielką skalę, bo nie było pewności, jakie chemikalia gromadzone są na nielegalnym składowisku. Wiadomo, że spłonęło 1100 pojemników z trującą cieczą do produkcji lakierów. Śledczy wciąż badają przyczyny, ale nikt nie ma złudzeń, że w takich miejscach ryzyko pożaru albo wycieku jest ogromne. Katowicka prokuratura od wielu miesięcy prowadzi postępowanie w sprawie nielegalnego składowiska w Sosnowcu. Jeszcze przed pożarem stwierdzono, że rozszczelnienie gromadzonych tam pojemników stanowi zagrożenie dla ludzi i przyrody. Prezydent Sosnowca przyznał, że podjęto próby usunięcia odpadów, ale sytuacja jest skomplikowana. Działka należy do Skarbu Państwa, ale jest w użytkowaniu wieczystym osoby prywatnej, a ta wynajmuje ją innym podmiotom. Ustalenie winnego to nie jedyny problem. Koszt utylizacji oszacowano na 6-10 mln zł. Skąd my znamy takie problemy?
Na nielegalnym składowisku w Mysłowicach znajduje się osiem razy więcej trujących odpadów niż w Sosnowcu, a koszt utylizacji jest dwanaście razy wyższy i wynosi 120 mln zł.
Patrząc na skalę pożaru w Sosnowcu lepiej sobie nawet nie wyobrażać, co by się stało, gdyby zapłonęła ekologiczna bomba na Brzezince. Na sosnowieckim składowisku znajduje się około tysiąca ton nielegalnie gromadzonych substancji. Szacuje się, że przy ul. Brzezińskiej w Mysłowicach może być nawet osiem tysięcy ton trujących chemikaliów. Mierzymy się więc z problemem na wiele większą skalę, także finansową. Od początku śledzimy na naszych łamach walkę o usunięcie trującego składowiska. Jeszcze na początku ubiegłego roku mówiło się o kosztach rzędu kilkunastu milionów. Później szacunki wzrosły do kilkudziesięciu, a według najnowszej kalkulacji cała operacja może kosztować nawet 120 mln zł.
Władze miasta szukają pieniędzy na tę najbardziej kosztowną operację w historii Mysłowic.
Ministerstwo Klimatu i Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska zobowiązały się dofinansować usunięcie odpadów kwotą 60 mln zł. Kolejnych 20 mln zł możemy pozyskać z Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Katowicach. To dużo, ale i tak nie bilansuje całości kosztów. Miasto musiałoby wyłożyć 40 mln zł z własnej kieszeni. Takich pieniędzy nie ma.
Dariusz Wójtowicz, prezydent Mysłowic: Nawet biorąc pod uwagę deklarowany, ogromny wkład instytucji zewnętrznych i tak zabraknie pieniędzy na utylizację składowiska. Miasto nie ma możliwości, żeby takie środki zgromadzić. W tej sytuacji zwróciliśmy się o pomoc do rządu i czekamy teraz na decyzję rady ministrów. Na razie jesteśmy skazani na siebie i dlatego musimy się wszyscy dobrze przygotować na każdą ewentualność. Wydarzenia w Sosnowcu pokazały, że do podobnej, lecz znaczniej większej katastrofy może dojść w Mysłowicach. Nie dajmy się zaskoczyć. Poleciłem przygotowanie informatora, gdzie znajdą państwo zalecenia, jak zachować się w sytuacjach zagrożenia.
Podziel się
Oceń
Napisz komentarz
Komentarze
Aktualnie nie ma żadnych komentarzy. Bądź pierwszy, dodaj swój komentarz.
Napisz komentarz
Komentarze